Pierwsza profilaktyczna mastektomia w Szpitalu

24/04/2023

W dniu dzisiejszym zaprezentujemy Wam materiał nieco inny od tych, do jakich zdążyliśmy Was przyzwyczaić.

Będzie o pierwszej profilaktycznej mastektomii (prewencyjnym usunięciu piersi) przeprowadzonej w ZCO, ale przede wszystkim o drodze jaką przeszła nasza Bohaterka. O jej trudach zmagania się z chorobą nowotworową i niełatwych decyzjach w walce o zdrowie i życie.

Przedstawiamy krótką rozmowę, jaką odbyliśmy z naszą Pacjentką. O swojej historii, o tym co okazało się ważne, o chęci życia, opowiada Pani Katarzyna. Zapraszamy do lektury.

ZCO: To może na początek, jak się Pani czuje?

K: Przyznam szczerze, że jestem zaskoczona, bo bardzo dobrze. Jestem po operacji obu piersi, przy czym zabieg pierwszej mastektomii miał miejsce dwa lata temu i zupełnie inaczej wspominam ten okres, wtedy było inaczej. Według informacji od doktora Sznajdera, mojego lekarza prowadzącego tutaj w Szpitalu, bieżący zabieg został wykonany inną techniką, zostałam bardzo dobrze znieczulona i praktycznie w przebiegu pooperacyjnym nie odczuwałam żadnego bólu, co uważam za bardzo ważne.

ZCO: Czyli jeżeli chodzi o przygotowanie i opiekę pooperacyjną, ocenia ją Pani pozytywnie?

K: Tak. Przy tej operacji, tego typu, bardzo pozytywnie.

ZCO: Dziękujemy. To bardzo miła dla nas informacja.
Jest Pani po zabiegu profilaktycznej mastektomii. Opowie nam Pani trochę więcej, jaka historia w Pani przypadku za tym stoi?

K: Trzy lata temu, podczas kąpieli, wyczułam u siebie guzka lewej piersi. W trakcie dalszych badań niestety okazał się to być nowotwór złośliwy. Tym sposobem trafiłam tutaj do Szpitala, na chemioterapię. W jej trakcie dowiedziałam się o możliwości wykonania badań na mutację genów BRCA 1 i BRCA 2. Wcześniej słyszałam o takiej możliwości, ale byłam przekonana, takie też informacje wcześniej do mnie docierały, iż znaczenie mają tylko nowotwory piersi w linii kobiecej, które dotknęły nasze mamy, babcie czy siostry naszych mam. Natomiast w moim przypadku było tak, że owszem występowały, lecz od strony taty. Tak na marginesie, poznałam osoby, u których w wywiadzie rodzinnym rak piersi nie pojawił się ani ze strony żeńskiej ani ze strony męskiej, natomiast badania wykazały mutację genu. O tym warto mówić, jak i o tym, żeby więcej kobiet było świadomych, że nie tylko obciążenie ze strony mamy ale wszystkie  nowotwory piersi w rodzinie mogą mieć znaczenie. W każdym razie, jadąc tutaj na badanie, myślałam, że wszystko będzie w porządku. I wyszedł TEN gen. I poczułam się troszeczkę tak jakbym miała żyć na bombie zegarowej. Pomyślałam sobie wtedy, że jest w moim ciele coś, co może sprawić, że ponownie będę przechodzić to samo co przechodziłam z tą piersią. Lekarze powiedzieli mi, iż jest taka możliwość aby usunąć jajniki i drugą pierś żeby zmniejszyć zagrożenie nowotworem właściwie do minimum. Ryzyko jest obniżone nawet o 95%.

ZCO: Zdecydowała się Pani na ZCO. Jak do tego doszło, nie jest Pani mieszkanką Dąbrowy?

K: Mam koleżankę, która jest pielęgniarką pracującą z osobami w chorobie nowotworowej. Jeżeli chodzi o pacjentki, którymi czasami przychodzi jej się opiekować  i widzi pracę dąbrowskich lekarzy, powiedziała mi, że gdyby miała problem z piersiami, oddałby je tylko w ich ręce. Wcześniej jeszcze, kiedy wykryłam u siebie guzka w piersi, nie wiedziałam co mam zrobić i pierwszym lekarzem, do którego się udałam była moja ginekolog. Ona podała mi namiary na koordynatorkę leczenia onkologicznego, Panią Elizę Działach, pracującą tutaj w Szpitalu. Pani Eliza ze mną porozmawiała i wyjaśniła wiele nurtujących mnie kwestii. W trakcie rozmowy okazało się, że najbliższy wolny termin jest na najbliższy poniedziałek, co ostatecznie zaważyło na mojej decyzji. Nie czekając zapisałam się i tak wypadło, że pierwsza wizyta była u doktora Sznajdera.

ZCO: Czyli w sumie wszystko się dość fortunnie ułożyło, słyszała Pani wcześniej pochlebne opinie i akurat pierwsza wizyta też wypadła bardzo szybko.

K: Tak. Zdecydowanie można tak powiedzieć.

ZCO: Przejdźmy może do samej profilaktycznej mastektomii. Pierwszą pierś „straciła” Pani przez chorobę nowotworową. Na usunięcie drugiej zdecydowała się Pani sama, po uzyskaniu wyników badania. To zapewne trudna decyzja, którą każdy musi podjąć indywidualnie i na swój sposób. Do tego oczywiście okoliczności związane z badaniem, dotychczasowym leczeniem, rozmowy z najbliższymi, lekarzami, pierwsza noc po otrzymaniu wyników… Jak było w Pani przypadku, zechce nam Pani powiedzieć więcej?

K: Byłam wtedy w trakcie chemioterapii, w związku z pierwszą piersią. Dla mnie te tygodnie przed badaniem były ciągłą walką. Po chemii czułam się słabsza, przychodziłam do domu i starałam się jak najbardziej wzmocnić żeby przetrwać kolejne cykle. Ale jakoś tak odruchowo pomyślałam po prostu – ja chcę żyć! Nie ważne co będę musiała usunąć, ja nie chcę funkcjonować w takim stresie, nie chcę żyć w takim zagrożeniu, nie chcę budzić się każdego ranka i myśleć, że przez zmutowany gen w moim ciele mogę przeżywać jeszcze raz to samo co teraz. Więc decyzja w moim przypadku była bardzo szybka.

ZCO: Czyli to nam w sumie odpowiada na pytanie dlaczego się Pani zdecydowała. Wola życia i dotychczasowe doświadczenia.

K: Już po pierwszej wizycie wiedziałam, że będę musiała usunąć pierś. Ale doktor Sznajder powiedział mi, że jeżeli zdecyduję się na zabieg, odbędzie się on z jednoczesną rekonstrukcją. Wejdę z piersią i wyjdę z piersią. To było dla mnie ogromnie ważne.

ZCO: Jak wyglądała sama procedura, od uzyskania wyniku przez kwalifikację po leczenie?

K: Bardzo długo czekałam na operację. Od stycznia zeszłego roku. Lekarze również mieli nadzieję, że uda się zrealizować ją szybciej. Niestety kwestie formalne i decyzja odnośnie funduszy wydłużyły cały proces. Przez rok przychodziłam tutaj na wizyty i widziałam jak bardzo personel się stara aby przyspieszyć to wszystko. Więc cały ubiegły rok był ciężki, w oczekiwaniu.

ZCO: A już po tych wszystkich perturbacjach?

K: Bardzo, bardzo pozytywnie. Byłam kompletnie zaskoczona jak szybko i sprawnie wszystko przebiegło. Do tego personel jest tak empatyczny i delikatny. Lekarka, anestezjolog, która mnie usypiała, podeszła do mnie z takim spokojem i delikatnością, żebym nie czuła stresu. To była moja już trzecia operacja w ogóle, ale było jakoś tak najspokojniej. A to też jest ciężkie, po prostu usnąć i oddać się w czyjeś ręce, gdzie nie wiadomo co się wydarzy.

ZCO: W takim razie, podsumowując to wszystko, Pani doświadczenia, to co Pani przeszła, co chciałaby Pani przekazać innym kobietom? Zarówno tym, które nie doświadczyły problemów nowotworowych jak i tym, które znalazły się w podobnej sytuacji, być może nawet stoją przed podobną decyzją.

K: Każdą kobietę gorąco namawiam do samokontroli piersi i wykonywania badań profilaktycznych. Osoby, które mają w rodzinie historie z rakiem piersi, nie tylko w linii żeńskiej, zachęcam do badań na mutację genów. Z resztą nie tylko. Mam koleżankę, gdzie w rodzinie po żadnej ze stron nie występował nowotwór piersi, ona sama jednak zachorowała. Mutacja u niej też została potwierdzona. Co do pań, u których badanie genetyczne wskazuje na ryzyko – ciężko mi jest namawiać kogoś, bo tak naprawdę  na pytanie usuwać czy nie usuwać, każdy musi sobie odpowiedzieć sam. To musi być integralna, indywidualna decyzja. Ja bym usunęła, bo wiem, że mnie to bardzo uspokoiło. Cały zeszły rok pojawiała się u mnie myśl, chociaż starałam się ją odsuwać, co będzie jeżeli teraz czekam a w tym czasie pojawi się nowotwór? Jak już powiedziałam, tykająca bomba. I przyznam szczerze, już tydzień temu, przygotowując się do zabiegu, byłam zaskoczona, że ja już chcę iść, chcę zrobić ten zabieg i odetchnąć. Z resztą w moim przypadku to było też zamknięcie pewnego etapu, tego całego leczenia, zamknięcie go tą ostatnią operacją.

ZCO: A co do samej rekonstrukcji piersi? Wspomniała Pani wcześniej, że to było ważne.

K: Kobiety, jeżeli się wahają, że piersi mogą być jakieś brzydkie – naprawdę, bardzo ładna jest ta pierś. Doktor Sznajder jest ogromnym fachowcem, do tego człowiek przy nim czuje się bezpiecznie i spokojnie. Gdyby było tak, że operację można wykonać ale bez rekonstrukcji, sądzę, że decyzja byłaby dużo trudniejsza. Nie chciałabym być w takiej sytuacji i decydować, że muszę usunąć piersi i nie zostaje mi nic. W ogóle ta choroba bardzo uderza w kobiecość. Dochodzi przecież jeszcze utrata włosów podczas leczenia raka. Tutaj po raz kolejny byłam zaskoczona, bo na tutejszej onkologii dostępny był czepiec chłodzący, który minimalizuje takie ryzyko. Może odbiegam nieco od tematu, ale dodawało to nam kobietom sił do dalszej walki.

ZCO: Pozwoli Pani na pytanie, którego być może nie wypada zadać, ale wygląda Pani bardzo młodo – ile Pani ma lat?

K: Mam 42 lata.

ZCO: Czyli jak wynika, nowotwory piersi dotykają również osób młodych.

K: Z mojego doświadczenia, kobiet, które poznałam, to jest przełom 30, 40 lat. Na przykład jedna z dziewczyn na oddziale miała 34 lata. Nie jest to więc problem, którym możemy się zacząć martwić, powiedzmy, dopiero na emeryturze, kiedy w założeniu mamy więcej czasu. Albo kiedy wszystko mamy już w życiu poukładane. Jesteśmy w pełni sił, mamy rodzinę, dzieci, dom, zainteresowania, pracę, karierę, gromadzimy różne dobra i nagle dostajemy diagnozę, która to wszystko wywraca.

ZCO: Faktycznie, to pewnie zmienia całe życie w jednej chwili. Tym bardziej pozostaje pogratulować Pani sił i determinacji.

K: W trakcie leczenia całkowicie zmienia się sposób myślenia. Rzeczy, które były kiedyś ważne nagle przestają być istotne. I tak jak miewa się przecież różne priorytety czy problemy, tak nagle tracą one na znaczeniu. Teraz, leżąc w Szpitalu, myślałam ile przeszłam przez ostatni czas. I tak się zastanawiam skąd się bierze ta cała siła. Siła życia. W tej chorobie uruchamiają się czasem takie mechanizmy, co wiem też po koleżankach, z którymi razem się leczyłyśmy, że człowiek staje się zupełnie inny i walczy. Tylko musi mieć jakiś punkt odniesienia, rodzinę, czy w ogóle kogoś bliskiego dla kogo chce się starać, kogoś kto daje oparcie.

ZCO: Z tego co Pani mówi wywnioskować można, że to zewnętrzne wsparcie jest bardzo istotne w procesie leczenia. Ale równie ważne wydaje się własne nastawienie i świadomość celu. Szczególnie, że też całkowicie zmienia się perspektywa o czym Pani wspominała.

K: Kiedy wystraszona przyszłam na pierwszą chemioterapię i poznałam tam inne dziewczyny, one właśnie, mówiąc kolokwialnie, zaraz od pierwszego dnia wzięły mnie w obroty. Nie pozwoliły mi się martwić, opowiedziały o swoich doświadczeniach i jak przebiega leczenie, jako, że były w tym procesie dłużej ode mnie. Część już po operacji. Jedna z nich nawet dźwignęła bluzkę, pokazała mi swoje piersi już po rekonstrukcji i powiedziała: patrz i nie przejmuj się, Ty też takie będziesz miała. Wtedy poczułam, że to to jest to, że jak będzie przychodzić kolejna dziewczyna i będzie taka wystraszona i zagubiona, ja jej też postaram się pomóc. I tak przez całe leczenie, dawałam to co również sama dostałam. A to także pomagało mnie samej. Po pewnym czasie było nas już grono tych dziewczyn, z którymi się spotykałyśmy na oddziale. Z niektórymi byłam od początku na tej samej sali na oddziale onkologicznym. O co z resztą prosiłyśmy pielęgniarki, żeby być razem. Wszystkim nam dawało to ogromną siłę. No bo nikt tak naprawdę nas do końca nie zrozumie, jak druga osoba, która przechodziła przez to samo. Rodzina wiadomo, wspiera i jest to niezmiernie ważne, o ile nawet nie kluczowe. Lecz pozostaje obawa, że nie zawsze zrozumie, nie zawsze będzie gotowa słuchać i rozmawiać otwarcie o pewnych trudnych kwestiach. Z resztą to dla nich równie ciężkie doświadczenie. Jednak kiedy idzie się na oddział, są tam ludzie w podobnej sytuacji, człowiek przy kimś obcym czasami bardziej się otwiera. W każdym razie są osoby, które poznałam w trakcie leczenia i mam z nimi kontakt do tej pory. Zawsze wiem, że ja mogę porozmawiać z nimi a one ze mną. Do tej pory wspominamy nasze rozmowy do trzeciej nad ranem, niemal na każdy temat i o wszystkim.

ZCO: Wróćmy jeszcze na chwilę do rodziny. Przed chwilą dosłownie wspomniała Pani o ich kluczowej roli. No i dla nich diagnoza, Pani choroba również stanowiły swego rodzaju traumę.  Jak reagowali, w jaki sposób motywowali, dodawali sił?

K: Po prostu nie chce się jej czasami dodatkowo obciążać takimi rzeczami. Uparłam się, że na biopsję pojadę sama. Byłam przekonana, że nic takiego strasznego z niej nie wyjdzie. Kiedy usłyszałam diagnozę, momentalnie zrobiło mi się słabo. Lekarz od razu kazał mi się zapisać na wizytę do onkologa. Chciałam stamtąd uciec, chciałam wyjść. Kiedy już wydostałam się na zewnątrz, nie wiedziałam co mam zrobić. Był wieczór, była zima, a ja myślałam tylko, że wrócę do domu i jak ja mam to mamie powiedzieć? Jak jej powiedzieć o czymś takim? I pamiętam pierwszą noc, kiedy leżałam i się zastanawiałam jak to będzie kiedy będę budzić się codziennie rano i wiedzieć, że jestem chora. Ale za moment przyszła refleksja, ja przecież nie mogę zostawić mamy! Nie tylko nie mogę jej zostawić ale nie mogę jej też obciążać tą chorobą. Nie mogę się załamać. To mi dało taki pierwszy impuls, że się nie dam, będę walczyć! Ta myśl i wsparcie jakie dawały przez cały okres leczenia bliskie mi osoby, ich towarzyszenie mi na każdym z etapów, są ze mną obecne do teraz. Bez nich byłoby dużo trudniej.

ZCO: Siląc się na jakąś konkluzję do całej naszej rozmowy, najbardziej na usta ciśnie się jedna, iż wykazała się Pani w tym wszystkim ogromną odwagą i hartem ducha.

K: Ja czuję, że po prostu spotykam na swojej drodze dobrych ludzi. Dziewczyny na Onkologii Klinicznej, lekarze, pielęgniarki, opiekunki  – wszyscy byli tak bardzo życzliwi, wspierający. Przecież pamiętam jak opuszczałam onkologię. Autentycznie się popłakałam, kiedy te pielęgniarki mnie wyprzytulały, życzyły wszystkiego dobrego. Mam bratanicę, która bardzo się martwiła moim leczeniem. Kiedy słyszała co mówię, to „śmiała” się, że ja nie idę tutaj na kolejną chemię tylko na spotkanie z koleżankami. Ja też zaczęłam to tak traktować. Od drugiej chemii. Pierwsza wiadomo, byłam niepewna i wystraszona przed nieznanym. Przed każdą kolejną już miałam w głowie, że nie idę na leczenie, tylko na spotkanie z TYMI ludźmi, a leczenie jest przy okazji. Wyobrażałam sobie również, że chemia nie jest trucizną, która niszczy mój organizm, tylko to jest coś co niszczy komórki rakowe. Pamiętam jak pewnego razu podchodziłam tutaj pod szpital i pomyślałam sobie: dlaczego to ja mam się bać? To on powinien się bać! Tak mi przyszło do głowy i to towarzyszyło mi już do końca leczenia, że to nie ja, ale on, rak powinien się bać, skoro ta chemia ma jego zabić a mnie uratować. Wyobrażałam sobie w trakcie jak pochłaniane są te komórki nowotworowe.

ZCO: Dziękujemy Pani Katarzyno za tą rozmowę. Nie chcemy Pani dłużej nadmiernie obciążać po zabiegu, a wiemy, że wychodzi Pani dzisiaj do domu. I gratulujemy sukcesu w tym starciu. Wierzymy, że Pani doświadczenia i Pani nastawienie będą inspiracją dla innych osób.

K: Również dziękuję. Za wszystko.

 

Przeprowadzenie zabiegu prewencyjnego usunięcia piersi wraz z rekonstrukcją możliwe było dzięki uzyskaniu kontraktu NFZ na ten typ zabiegów, o czym informowaliśmy Państwa w grudniu ubiegłego roku.

Program pilotażowy - "Dobry posiłek w Szpitalu"

Jadłospis i posiłki

więcej >

Nauka

Staże kierunkowe dla lekarzy, badania ankietowe, badania kliniczne, praktyki

więcej >

E-pacjent

system umawiania wizyt online

zarejestruj się online >